Po długiej przerwie, bo złapałam wiosennego lenia, relacja z wypadu w góry! Do Blanska konkretnie. Miasta nieopodal Brna, które samo w sobie wydaje się być reliktem PRL-u, w którym zamiast rynku znajduje się wielki parking, zaraz obok niego hotel "Moskwa", wyglądający jak blok w najgorszej dzielnicy Wrocławia, a jedyna jadłodajnia w zasięgu wzroku, to zabite dechami "Azijske Bistro". Ale klimat jest! A to najważniejsze. No i miasteczko położone pośród wapiennych skał, pełnych jaskiń, bystrych potoczków i innych bajerów.
Naszym celem stały się Punkevni jeskyne, czyli jedna z najstarszych, najatrakcyjniejszych, przez które przepływa rzeka. Przy okazji chcieliśmy też zrobić sobie mały spacer po szczytach, wyszło jak wyszło, trochę na dziko, ale dało radę.
Wybraliśmy się samochodem Fabiana, skoro świt, o 11.00. Pierwsza przygoda spotkała nas zaskakująco szybko, bo już na wstępie okazało się, że musimy zatankować. A ponieważ Fabi nie miał wykupionych winietek, jechaliśmy opłotkami przez ogródek, gdzie niestety stacji benzynowych brak. Aż tu nagleee... stacja jak z białoruskiego kina akcji, ale jest! Na szczęście udało się zatankować. Później spotykały nas już same przyjemności. Oczywiście, zdarzyło nam się zgubić drogę, zdążyliśmy na ostatnie wejście do jaskini, a potem to nieszczęsne szukanie restauracji... ale ostatecznie wycieczkę uznaję za bardzo udaną:) Polecam!
http://www.punkevni-jeskyne.cz/ -> dla zainteresowanych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz